„Ściga się dla kibiców”
Gdy był małym chłopcem chciał zostać kierowcą… śmieciarki. – To była atrakcja na podwórku. Przyjeżdżała duża ciężarówka, hałasowała. Zaglądałem do środka – wspomina Sławomir Jarek. Gdy podrósł, poszedł w ślady ojca – kierowcy ciężarówki. I zawodowo zajmuje się tym do dzisiaj.
Od 1999 roku ściga się w rajdach samochodowych. Zaczynał amatorsko – od fiata 126p „bis”. Cztery lata później przyszedł czas na rajdy drugoligowe, już nie na parkingach, ale prawdziwych trasach. W 2005 roku brak funduszy uniemożliwił mu start w mistrzostwach Polski i pucharze peugeota 206. W 2009 roku wrócił do gry – dziś jeździ bmw m3.
– W zasadzie, to on tym autem nie jeździ. On nim nisko lata – mówi o Virniku Emilia Szczęsna, przyjaciółka. Bo znany jest z tego, że choć do mety nie dojeżdża pierwszy, to na jego przejazd czekają kibice. – Jeździ widowiskowo. Wyjeżdża bokiem, tu przytnie zakręt, tam wjedzie na szuter. A jak trzeba to nawet dwukrotnie okrąży rondo – mówi Szczęsna. Pewnie zaoszczędziłby kilka sekund, zajął jedną lokatę wyżej, ale Virnik’owi nie o to chodzi. Wie, że kibicom podoba się taka jazda. Czekają na jego przejazd, bo wiedzą, że będzie co oglądać.
– Virnik wie, że bez profesjonalnego i drogiego samochodu, sztabu specjalistów i sponsora nie dogoni tych, którzy zajmują miejsca na podium. Choć talent ma równie wielki – wtrąca Arek.
To właśnie dzięki ludziom takim jak on, Sławomir Jarek może realizować swoją pasję. Ma bowiem drużynę zapaleńców, którzy tworzą jego „team”.
– Każdy z nas pracuje zawodowo i wnosi do drużyny to, na czym się zna – dodaje Arkadiusz Sokołowski. Jest więc marketingowiec i specjalista od social media, są mechanicy i majsterkowicze. W wolnym czasie szukają w internecie części zapasowych, projektują koszulki i smycze z charakterystyczną literą „V”. Sami mówią, że mogliby czas i pieniądze przeznaczać na coś innego. Ale robią to dla Virnika.
Ten pseudonim towarzyszy Sławomirowi Jarkowi odkąd miał 14 lat. Kupił wówczas pierwszy motor, właśnie z zepsutym wirnikiem, przez co m.in. nie działały światła. Szukał tej części tak długo i cały czas o niej opowiadał, że kolega go ochrzcił: „Sam jesteś wirnik”. Ksywka się przyjęła, gdy popularne stało się CB-radio, bo każdy jakiś pseudonim musiał mieć. I tak zostało.
Dziś Virnik na pewno odczuwa sportowy niedosyt, bo mógłby być znacznie dalej, gdyby nie bariera finansowa i techniczna. Dla niego podium ma tylko jedno miejsce. W rankingach jest tuż za pierwszą dziesiątką. Czasem udaje mu się do niej wejść. – A w tej są tylko wielkie nazwiska: Kuchar, Grzyb, Chuchała, Oleksowicz, Czopik… – wymienia Emilia Szczęsna.
– Chce być pierwszy. Zawsze. On ściganie się ma we krwi. Nawet kawę wypija przede mną, a obiad zjada kelnerowi z ręki – śmieje się kolega z ekipy Virnika, Tomala.
Rajdowiec z Kobierzyc ma wierną rzeszę fanów. Podchodzą do niego po rajdach, gratulują, mówią, które momenty im się podobały. – To największa satysfakcja. Gdy ściągam kask cieszę się, że wszystko się udało. Te emocje przed rajdem, wysiłek moich przyjaciół – mówi Virnik. Teraz przygotowuje się do Rajdu Rzeszowskiego w sierpniu. Kolejny rajd na Dolnym Śląsku już październiku.